My, to jest przedstawiciele i zwolennicy zakłócanych przez pomienioną osobistość reguł, niczem nie odznaczaliśmy się, coby mogło nas wyróżniać z przeciętności schludnej, przyzwoitej i zadowolonej. O nas tedy niema co mówić nawet. Przeciętni nie mają żadnych historyi (ani awantur), bo ich dzieje są dziejami (na szczęście) nie ich, lecz przecięcia. W danym wypadku tem bardziej nie wypada o nas mówić, żeby jasną szczęśliwością tła, któreśmy właśnie stanowili, nie zaćmiewać szkaradzieństwa głównej (czyli zbrodniczej) osoby Rebursisty, przez nas, ku win jego rozpatrzeniu i godziwemu tychże ukaraniu, na sąd pociągniętego.
My, to jest: przewodniczący obradom, oskarżyciel publiczny alias potępiacz, obrońca, woźny Walenty, sędziowie, protokulista — my wszyscy jednem słowem, którzy ssiemy jurisprudencyjną pierś społeczeństwa — wszyscy, których płuca oddychają regularnie, czyli tchną regułami prawnemi: wszyscy byliśmy w komplecie i wszyscy, aczkolwiek rozpłomienieni tą werwą odśrodkową, która się z nieodzownych ziszczeń praw obowiązujących rodzi, jednakże wyraz tego proceduralnego napięcia pewnem miękkiem i powściągliwem przyciszeniem łagodziliśmy. Natomiast oskarżony Rebursista, bynajmniej poczuciem win swoich nie skrępowany, siedział okrakiem na krześle i wyzywająco bezczelnym
Strona:PL Lemański - Proza ironiczna.djvu/136
Ta strona została przepisana.