Strona:PL Lemański - Proza ironiczna.djvu/14

Ta strona została przepisana.

cukru? To zje go francuz, prusak, albo karaluch! Niema głupich...
Ale nie uprzedzajmy wypadków. Ojciec mój nieboszczyk bzykał: każda zagadka dopóty zajmuje, dopóki jej nie odgadniemy. Mądry to był owad, rzutki, ruchliwy, jurny... Szkoda tylko, że zginął przedwczesną śmiercią, ugotowany w rosole. Padł ofiarą swojej teoryi rzutkości. Muchy — prawił — nic nie wiedzą, zatem wszystko powinny badać, na wszystko się rzucać. Mówiąc to, rzucił się do garnka z rosołem i przepadł. Cześć mu!
Pamiętam ten dzień żalu i rozpaczy. Biedna matka była niepocieszona. Dopiero nazajutrz zakochała się w Kantarydze, zamieszkującej krzak pod oknem kuchni, widowni tragicznego zgonu mego rodzica. Kantaryda był przyjacielem mego ojca, umiał tak wzruszająco wybrzękiwać szczegóły z jego życia — to mamę zajmowało. Przytem miał takie śliczne długie wąsy i tak zabawnie niemi poruszał. Oprzeć się im było niepodobna! Ależ bo i po co się opierać? Jeżeli użyłam tego wyrażenia, to odruchowo, przez lapsus calami i pod wpływem obłudnej etyki ludzkiej, która zaleca ten opór, gdyż oddanie się potem większą sprawia uciechę.
Mama z początku usprawiedliwiała się niby przede mną, ale ja zamknęłam jej ryjek pocałunkiem i szepnęłam: