Przewodniczący siadł. Ostatnie jego słowa brzmiały pod sufitem izby sądowej, podobne do pogrzmiewań piorunu, który się, zgodnie z przepisami elektrotechniki, z chmury na chmurę przewala. Piętrząc ten ogrom win w obliczu naszej prawowitości, mówca nie zaniedbywał po każdem piętrze robić przestanków, abyśmy — tak on sam jako i my — stopień winności należycie ocenić i osądzić mogli. Więc też wszyscy, po skończonym akcie oskarżenia, wpadliśmy w stosowne do zasad działania win oszołomienie. Bolało nas tylko, że podsądny, sam jeden pośród nas ze swoim niezmiennie cynicznym uśmiechem i ze świadomą siebie przewrotnością win nie żałował, owszem, pokrzykując: »wyborne! wspaniałe!«, przyjmował ich na siebie jak najwięcej. Z oburzeniem spoglądaliśmy jeden na drugiego i następnie przenosiliśmy zdziwione oczy na zbrodniarza, na tę najwinniejszą z winnych istotę, która w swem jednem wnętrzu tyle win mogła dotąd bezkarnie mieścić.
Dlatego z niejaką otuchą i wiarą w sprawiedliwość poruszyliśmy się, gdy wstał oskarżyciel publiczny i w te rzekł słowa:
— »Prześwietny Sądzie! I oto znów karzące złych a dobrych ubezpieczające prawo wstrząsnął dreszcz słusznego oburzenia i zgrozy na widok niniejszego złoczyńcy, który hojnie, powiedzmy nawet, rozrzutnie przez
Strona:PL Lemański - Proza ironiczna.djvu/141
Ta strona została przepisana.