Strona:PL Lemański - Proza ironiczna.djvu/146

Ta strona została przepisana.

i ciebie zapytuję, niewinna jeszcze, jak mniemam publiczności, ale która łatwo — ach, jakże łatwo! — może utracić swoją niewinność w winie... Zapytuję was, iżali nie jest zbrodniczą winą spać i gnuśnieć, kiedy inni pełnią swoje powinności winne sobie i swoim powinowatym?... spać, powiadam, spać — spać samotnie, bez legalnej towarzyszki żywota, bez tej osłody, którą nam zsyła prawo — ojcowskie, dobre, opiekuńcze prawo?... Zali nie jest występkiem ten — passez moi le mot — indywidualizm?... I czyż was nie przejmuje zgroza wobec faktu, że wszyscy czuwają na to, by mógł się wysypiać jeden, a co Szekspir tak fatalistycznie uwyraźnił w po wiedzeniu: »By ktoś tam spał, ktoś inny czuwać musi«?... Panowie! Czyż nie jest to burzeniem podwalin społecznych, przewracaniem idei równomiernego podziału pracy?... Pomyślcie, panowie, co za przewrót musi się odbyć w duszy tej nieszczęśliwej Pelagii Agnieszki dwojga imion służącej, która przyszedłszy zamiatać pokój, staje, niby żona Lothowa, osłupiała na widok Rebursisty śpiącego w biały dzień, bez butów i bez — miejmy odwagę wymówić — bez „niewymownych“?«...
W tem miejscu woźny Walenty, uważnie wsłuchujący się w powyższe zdania, odstawił na bok polędwicę (na zimno), którą właśnie przed przewodniczącym trzymał) i zasłoniwszy sobie wolnemi dłońmi usta, prychnął w spo-