Strona:PL Lemański - Proza ironiczna.djvu/148

Ta strona została przepisana.

A teraz, panowie, wycofajmy się z tych dziedzin błogosławionych i przejdźmy do posępnego siedliska odwrotnoczyńcy, który nie zważając na głębokiej nocy snom przynależną porę i własnej potrzeby odpoczynku zasady gwałcąc, siedzi oto w ubraniu spacerowem, samodzielnie związanej i barwą niezawisłej krawatce, zuchwale i opacznie rzuconej na pyszałkowatą wydętość gorsu, w binoklach co chwila migocących nerwowo i niestatecznie, z angielską fajką nabitą francuskim caporal’em, siedzi oto przy stosie ksiąg potytułowanych: Kant, Schopenhauer, Schubert, Nietzsche, Przygody Uhlenspiegla... Siedzi, czasem podniesie prawą rękę, potrząśnie fajką, niby indyanin tamahawkiem, i dymiąc zbrodniczemi usty, wyrzuca okrzyk: »Wyborne! Wspaniałe!« — okrzyk mocno i z nietaktem uderzający w ścianę, za którą może w tej samej chwili kleją się bliźniemu oczy senne.
Może właśnie w tej samej chwili, kiedy Rebursista dulczy i głowi się nad stosunkiem jednostki do bytu, chcąc to zagadnienie — jak wykazało śledztwo — na drodze myślowej rozwiązać; może właśnie, kiedy podsądny, przemierzając pokój i smugę francuskiego dymu z angielskiej fajki za sobą wlokąc, rzeczywistość snu umarza i materyi — jak wykazało śledztwo — zaprzeczając istnienia, chce ją do pierwiastków duchowych