bądź ukrytym i przyczajonym w ironii, winowajca złożył i składa najjaskrawszy dowód zbytniej wzruszeniowości, czyli tego pierwiastku, z którego pochodzi wszelkie zło, wszelkie odchylenie się od normy, wszelki polot, ach, jakże często karkołomny!... Pytam was, sędziowie, czy można coś stałego na tak wzruszającej się podwalinie budować?... Nie! Po tysiąc razy — nie! I nie należy, powiem więcej, jest to naszym obowiązkiem człowieka wzruszeniom podległego ściąć, aby raz już usiadł i spokoju nie psuł! I aby raz już w górę nie wylatywał! Niech giną ci, co jeżdżą po obłokach nocami!... Panowie! Kto wysoko się wznosi, ten może spaść: leżący zaś na poziomie przeciętnym, jako od spadania zabezpieczony, spokojnie może dozwolonego przez prawo używać żywota i — spać!«
W tem miejscu — a był to już koniec może cokolwiek zadługiej, lecz pięknej mowy — w tem miejscu, gdy oskarżyciel siadł, a raczej upadł na krzesło, my, nie mogąc opanować radosnego wzruszenia i jakiegoś nawet cokolwiek przekraczającego zwykłość entuzyazmu, wszyscy, jak jeden mąż, powstaliśmy, wznieśliśmy napełnione przez woźnego Walentego wiwatówki i krzyknęliśmy: »Niech żyje potępienie! Niech żyje proza! Precz z przesądem! Precz z poezyą!«... Zaczem sędziwych a ustalonych, fermentowi niepodlegających, win
Strona:PL Lemański - Proza ironiczna.djvu/152
Ta strona została przepisana.