krzepkość do swych wnętrz przelaliśmy. I gdy w ten sposób ulżyliśmy swemu uniesieniu, jedni z nas pilnie zaczęli obłupywać skórki z owoców; drudzy, w ciastach gmerząc, wybierali z nich sobie najupodobańsze; niektórzy zaś, przegniótłszy z masłem kilka gatunków sera, sprowadzali je do jedności, umiarkowanie wonnej, lecz pełnej mocy i nader pożywnej. Było nam dobrze. Czuliśmy tę radość, właściwą zdrowo myślącej gromadzie, do potępienia chętnej. Krzywda, przeciętności wyrządzona postępkami oskarżonego, miała być powetowana.
Ufetowani, od wetów słodko ciężcy, byliśmy nastrojeni odwetowo przeciw zakłócicielowi siest, snów, żuć i tyć prawidłowych. Atoli pewnym lękiem zwęziły się nam piersi, gdy wstał obrońca. Strach nas przejmował, że nuż obrona złagodzi winność win winowajcy? Łagodność win to rzecz przecie dobra dla słabych kobiet — ktoś zauważył. My, mężowie — prawił na boczku — chcemy win wytrawnych, bo w trawieniu nasza błogość...
Tymczasem, na dźwięk rozwibrowanego dzwonieniem kieliszka, uwagi boczne zmilkły i obrońca przemówił:
— »Sędziowie! Oddając zasłużony hołd potoczystej swadzie szanownego oskarżyciela, muszę zaznaczyć, że wolałbym go widzieć raczej przy biurku nowelisty, niż na stanowisku odpowiedzialnego urzędnika«.
Strona:PL Lemański - Proza ironiczna.djvu/153
Ta strona została przepisana.