mama — tam w spluwaczce siedzi Sossossos, wielki smakosz, zawsze umie sobie coś zrzadka soczystego wynaleźć, i tak to je smacznie iż aż trzeba ślinę połykać... Tamten, ot, skrzydlak o pięciu nóżkach, to hrabia Szum‑Szum, śmiałek i awanturnik: włazi psu w nozdrza bez żadnej broni, o zakład, i zawsze pies go wykichnie. Ten zaś gruby, czarny owad, to Feinkarmel, pająk; chociaż, biorąc ściśle, nie należy do naszego społeczeństwa, ale bardzo lubi Muchy; utrzymują złe języki, że Feinkarmel handluje po cichu skórkami much, które zabija, ale to plotki. Wreszcie to do nas nie należy; ma spryt i zabiegliwość — zalety dobre na męża... O tu, na prawo, patrz, ten Much, co tak wysoko podnosi ryjek, to Cukroliz, nabab, którego majątek obliczają na dwie głowy cukru. W herbie ma wizerunek urny z syropem i godło: »Zwyciężysz słodyczą«. Jest to jegomość już nie młody wprawdzie, ale dobrze się trzyma, zakonserwowany wybornie, i niejedna Muszka, gdyby miała rozum, mogłaby mieć z niego pociechę.
Na uprzejme skinienie mej matki, pan ów podfrunął ku nam.
— Monsieur Siucroliz... moja córka — zabrzęczała mama, przedstawiając. Pan Cukroliz obrzucił mnie od góry do dołu okiem znawcy, wyciągnął ryjek, jakby mnie chciał wyssać i strzepnął skrzydełkami. Widać
Strona:PL Lemański - Proza ironiczna.djvu/18
Ta strona została przepisana.