podobałam mu się, co mama pośpieszyła zratyfikować wyrazem dumnego zadowolenia i niby ulgi.
Pan Cukroliz uśmiechnął się do mnie z przyjemnym, chociaż trochę zmiękłym grymasem i rzekł:
— Słyszałem od mamy wiele dobrego o pani, ale rzeczywistość przewyższa, jak widzę, najpochlebniejsze opisy.
— Panie... — odpowiedziałam, udając mocne zawstydzenie.
Tu mama odfrunęła na stronę pod pozorem napicia się jakiegoś soku, który właśnie chowano, i zostawiła nas samych.
— Pani jesteś tak milutka — ciągnął dalej Cukroliz, biorąc mnie za skrzydełko — żeś warta najlepszego losu. Żadna gorycz (objął mnie przedniemi nóżkami) nie powinna obrazić twego ryjka. Mam używalność na dwóch głowach cukru wyrafinowanego. (Pocałował mnie)... Kocham cię! Czy chcesz być moją towarzyszką życia?
— Ja nie wiem... pomów pan z mamą — wyszeptałam, udając coś. Co? — sama nie wiem.
Trudno mi powstrzymać się, żeby nie napiętnować w tem miejscu tego jakiegoś musu udawania i ciągłej obłudy we wzajemnych stosunkach samiczki i samca. On ma onę za głupie dziecko, które stara się ująć
Strona:PL Lemański - Proza ironiczna.djvu/19
Ta strona została przepisana.