— No, mamusiu, ja nie chcę, ja się boję... Nie bawię się z takim brzydalem... O, krew, krew... Mamusiu!... Idź sobie od nas, boś niegrzeczny!
Chłopczyk bardzo się rozgniewał i zmartwił. Poszedł do kuchni, wziął od Maryanny igłę z nitką, zaszył sobie pierś jako tako ściegiem »przed igłą«, porwał za swe wzgardzone serce i uciekł. Po drodze zaś rzucił je jakiemuś buldogowi. Pies pożarł serce chciwie, co jest rzeczą dziwną, ponieważ buldogi rzadko kiedy bywają głodne.
Chłopczyk ten pewnie byłby umarł; całe szczęście, że wykrawając serce nader pośpiesznie, nie wykrajał go doszczętnie. Chorował długo wprawdzie i płakał, ale właśnie łzy nie wylewały się na zewnątrz, tylko zraszały tę pozostałą cząstkę serca. Dlatego też urosło mu drugie serce, tylko mniejsze, nie pukało już tak głośno i nie biło kurantów.
Strona:PL Lemański - Proza ironiczna.djvu/199
Ta strona została przepisana.