Strona:PL Lemański - Proza ironiczna.djvu/21

Ta strona została przepisana.

leniał z zazdrości i nawet zapomniał o swojem godle herbowem, zalecającem słodycz. Co chwila robił mi przykre sceny. Wtedy zazwyczaj pytałam spokojnie:
— Czemu bronisz mi kochać się z innymi? Przecie sam jeden nie zdołasz zużyć tego, co ci dać mogę? Powiedz mi z łaski swojej, no, bądź łaskaw mi powiedzieć, co ja mam począć z resztą? Mam siąść razem z tobą i płakać?... Niema głupich.
Mąż na to mieszał się i nie znajdował odpowiedzi. Niekiedy tylko, siląc się na złośliwość, mawiał:
— Zdaje mi się, że mam za żonę głowę kapusty, która wówczas dopiero czuć się może uszczęśliwioną, kiedy już wszystkie zwierzęta pooskubywały z niej listki, że tylko głąb został. Proszę cię, bądź mniej uczynna od tej kapusty, no, moja droga, jeżeli nie ze względu na mnie, to z uwagi na potomstwo...
Mogłabym była wprawdzie tych scen uniknąć, gdyby mi się chciało stosować w postępowaniu z mężem rady, udzielane mi przez mamę. Mama zaś mówiła tak:
— Jeżeliś oddana całkiem mężowi, wtedy przyjaciele znajdują, żeś idyotka; jeżeliś nie skąpa na uprzejmości względem przyjaciół, wywołujesz zazdrość męża. Jak im więc dogodzić? Oto, gdyś z mężem i przyjaciółmi razem, bądź chłodna i twarda, jak lustro odbijaj