A teraz opowiem wam kochane dziateczki o jednym brzydkim chłopczyku. Ach, co to było za brzydactwo!... Posłuchajcie tylko.
Od urodzenia już był on taki leniwy, że to przechodzi wszelkie pojęcie. Cały dzień wylegiwał się w kołysce, a jedynem jego zajęciem był wrzask do tego stopnia przeraźliwy, że aż mama musiała mu zatykać usta kawałkiem cukru zawiniętym w szmatkę. Biedna mama, ile ona łez wylała przez tego nicponia, tegoby nie mogło obliczyć dwóch najstarszych profesorów matematyki. Nikt nie nazywał go inaczej, tylko Jaśkiem. I słusznie. Powiedzcie: gdyby tak was nazywano, czy nie spalilibyście się ze wstydu, wy grzeczne, kochane Jasieczki?... Ale Jasiek nie dbał o to, nawet się nie rumienił.
Wreszcie brzydal ten zdecydował się porzucić kołyskę, ale tylko po to, aby sprawiać mamie nowe zmartwienia. Nie chciał się nic a nic uczyć. Z popłatanych przez niego elementarzy możnaby założyć sporą
Strona:PL Lemański - Proza ironiczna.djvu/211
Ta strona została przepisana.