chwilowem i niezbędnem uciszeniem się żądz żywszych. I wreszcie pragnął zaspokoić głód samczego autorytetu, która to potrzeba co pewien czas musi mieć swoje zadowolenie, tak jak u samiczki — potrzeba odczucia siły swoich ponęt.
Pogniewał się, sfrunął na ziemię, chodził sobie, chodził, dąsał się i myślał, że gniewną nieobecnością wyrządzi swej żonie sporo udręczenia. Ale pomysł taki zwykle bywa nieowocny, ponieważ samiczka, dla swej odruchliwości nadmiaru, nie może wdawać się w myślowe retrospekcye i woli chwilę przytomną, niźli upojenie przeszłe — cóż z tego, że piękne, jeśli już dokonane — i przyszłe — cóż, że obiecujące, jeśli ją ominąć zdolne; idea czasu, niezapełnionego żadnem cieczeniem zewnętrzności, z którejby można mieć radość, niewątpliwie rozsadziłaby maleńką, złotą łebetynkę ptasią. To też samiczka, nie widząc długo swego towarzysza, bez najmniejszego, jak to on sobie obliczył był, rozgoryczenia, wstąpiła w bliższy z żółtodzióbym cudzogniazdkarzem związek.
Tymczasem Ptak, nagniewawszy się dostatecznie, chciał już, tknięty żałością, wracać. Ale — ach! — kto niebacznie włóczy się po ziemi, tego ziemska spotyka przygoda. Jakoż Ptak, zamyślony o swej towarzyszce ukochanej, wdepnął w samotrzask, który nie omieszkał natychmiast się za nim samozatrzasnąć.
Strona:PL Lemański - Proza ironiczna.djvu/228
Ta strona została przepisana.