Strona:PL Lemański - Proza ironiczna.djvu/23

Ta strona została przepisana.

— Jakto? Więc to ta sama muszka, którą całowałem, jako podlotka, i z którą bawiliśmy się w męża i żonę, jako dzieci?... a teraz mi tego nie wolno? Ciekawym, jakby to smakowało teraz, kiedy ona już wie, co w traweczce piszczy?...
I zaczynało się słodkie próbowanie, słodsze niż całe dwie głowy cukru mego męża!... Bo pomyśleć tylko! On znajdował rozkosz w odświeżaniu wrażeń młodszych i w porównywaniu ich z obecnemi, dalej — w rozroście poczucia samczej dumy, że całuje mężatkę, nareszcie — w przeświadczeniu, że spełnia rzecz zabronioną, czyli powiększa rozmiary swej osobowości.
Co do mnie, przepadałam za tą grą w chowanego, bawiła mnie jak gdyby młodość moja po raz drugi przeżywana, bawiło to, że on widział we mnie i to co dawniej, i jeszcze coś innego niż dawniej, że rozpalał się do tej inszości, a wpadał w sieć tych samych pieszczot, co dawniej. Tu go chwytałam i nazywałam kochanym głuptasem... Miałam teraz najzupełniejszą swobodę, ponieważ małżonek dał mi spokój ze swoją zazdrością i pocieszał się w objęciach mszyc, ciem i much gnojowych. Wprawdzie z dwóch głów jego cukrowych został mu tylko półgłówek, ale przecie czemś trzeba swoje szczęście okupić.
Ale jakiekolwiek ofiary dla szczęścia ponieślibyśmy,