Dom ptasi mieścił się na parapecie okiennym, na którym tuż obok rosła w doniczce jakaś Roślina podzwrotnikowa, może nawet pochodząca z ojczyzny Ptaka, chociaż tam on, zajęty swojem szczęściem, wcale jej nie widywał. Jeden liść tej Rośliny, podobny do długiego szerokiego miecza, przedostał się do klatki i Ptak zaczął go dzióbać.
— Proszę mi dać spokój — rzekła Roślina surowo.
Ptak przeprosił ją za obrazę i zawiązała się znajomość.
— Czy i ty jesteś w niewoli? — spytał.
— Poniekąd — rzekła Roślina: — korzenie mam uwięzione w donicy, ale pień i korona moja wolne. Rosnąć i kwitnąć mogę, jak mi się podoba, a nawet, dzięki donicy, mam ten przywilej, że mogę podróżować.
Ptaka zastanowiła ta odpowiedź. Czyżby i on nie mógł sobie tak życia urządzić? Wszakże jego cielesność to niby korzenie Rośliny, uwięzione, ale on — może sobie o czem chce myśleć, i to będą jego liście i kwiaty. Postanowiwszy to, spróbował myśleć o swobodzie.
Raz, korzystając z przypadkiem otwartych drzwiczek klatki, wyfrunął był w mniemaniu, że wydostaje się na wolność. Ale gorzko się zawiódł. Poza swoją klatką znalazł przestrzeń pokoju — takiej samej klatki, tylko większej. Bił skrzydłami o ściany, o sufit, o starą
Strona:PL Lemański - Proza ironiczna.djvu/231
Ta strona została przepisana.