widzi ją teraz, jako migający we wszech‑rzeczach pęd do zwarcia się w jedno, widzi ją, jak frunie i łączy sobą, swym śladem złotym i niebo nigdy nie chmurne, i morze lazurem omglone, i drzew wysmukłość do swoistszego objęcia sposobnych, i zarośli wieniec, leżący jak piana barw na dali krańcach; widzi w zachwycie tę swoją jedynie ukochaną, jak żywo szczebiocząca, zdolna do przyjmowania i udzielania radości w każdem mgnieniu, wzbija się z nim, ze swoim Ptakiem, do góry, i lecą w niebo nigdy nie chmurne, nad morzem do mgły lazurowej podobnem, nad gór nieruchomem schyleniem i wśród fal powietrznych wiotkości, lecą wyżej i wyżej, i on, Ptak, uczuwa rozkosz nieobjętą, rozszerzającą się, jak to niebo, na wszystkie strony, rozkosz tak niezmierną, że pali mu jego małą, świeżo zrodzoną duszyczkę i pochłania w swej świetlistości...
Strona:PL Lemański - Proza ironiczna.djvu/234
Ta strona została przepisana.