Strona:PL Lemański - Proza ironiczna.djvu/239

Ta strona została przepisana.

Nareszcie przybył, obity deskami, opakowany jak dziecko w pieluchach. Przywieziono go na umyślnym wozie, mocnym półtorakolejowym. Doniosły ten wypadek zgromadził natychmiast rzeszę ciekawych z dworu całego. W tłumie tym wyróżniały się postacie kucharza, ogrodnika i lokaja, usuwając na drugi plan widzów mniej znakomitych, jak Filipka, Andryjka, Petryka i Potapa. Pierwsi uważali za swój obowiązek udzielać od czasu rad, tyczących się zniesienia i ustawienia bilardu. Wybiega z lekcyi Telemak, panicz, i swą osobą dostojną powiększa zbiegowisko. Zjawia się i pani hrabina w całym uroku tualety rannej: w szlafroczku, czepeczku, pantofelkach... Sama obejmuje kierownictwo nad znoszeniem i odpakowaniem, ożywiona, czynna. W zapomnieniu rozprawia z kucharzem, ogrodnikiem i lokajem. Znoszą. Niosąc, zachęcają się: razem! razem!... Filipek, syn woźnicy, przytknął rękę do brzeżka i jest przekonany, że bez niego wszystko poszłoby na nic.