zawsze jest ono tylko przelotne. A i moje też niedługo trwało. Po pewnym czasie, wszyscy moi dawni znajomi wyjałowieli. Znaglona tedy do nowych poszukiwań, rzuciłam się w szeroki wir życia publicznego i wówczas poznałam pewną osobistość, której bodajbym była nigdy nie oglądała na oczy!... Chociaż, co tam! nie będę jej złorzeczyła: tak czy owak, szczęście, jak powiedziałam, zawsze skończyć się musi, gdyż inaczej byłby to stan normalny i o szczęściu równieżby nie mogło być mowy. Passons...
Otóż, osobistością tą, dla mnie fatalną, był właśnie ów Komar, przed którym niegdyś ostrzegała mnie mama, i który teraz mnie nęcił, ponieważ zwykle, w wieku późniejszym, radzi jesteśmy mierzyć się z niebezpieczeństwami, któremi nas w dzieciństwie straszono. Zmierzyłam się i ja...
Komar, okrzyczany śpiewak, mistrz »bzychiki«, sława — był w gruncie ot tak sobie. Z początku nawet zrażał mię tem, że pełen był zawsze krwi bydlęcej, ale z czasem, po dłuższem ze mną obcowaniu, schudł zupełnie i śpiewał bardzo cienko. Miłość swoją dla mnie nazywał »wampiryzmem« i zapewniał, że ssie moją duszę, ponieważ jest mistrzem bzychiki. Śmieszny!... Tak samo mógł ssać powietrze. W lot przejęłam jego bzdurną szkołę i odbrzękiwałam mu jego własnemi nu-
Strona:PL Lemański - Proza ironiczna.djvu/24
Ta strona została przepisana.