»Dobrze, dobrze, pójdę do niego« — mówi stara. I poszła. Fornal zamknął drzwi na kłódkę, zabrał się i pojechał... A teraz to co i raz ktoś spotyka ją wedle Czarnej Topieli. Postoi, postoi i mówi: »Franku, dobrze ci synku?« Mówi tak, i żeby choć zapłakała — nic. Zrozumienia niema... Niejednemu to z żałości aże w gardle zaprze: da starej to grosz, to chleba kromkę, to sera krajankę... Weźmie stara, nawet »Bóg zapłać« nie powie. Owinie chleb w szmatę, a grosz do wody rzuca. »Naści — mówi — Franku, złoto!«... Potem to już nikt groszy nie dawał jej, bo i po co! Ale tak, do jedzenia, to jej dają, choć tam do gęby to ona i niewiele, widać, kładzie: chuda zawsze jak wiechetek............
Andrzej wtłoczył rękę w kapciuch z tytoniem i tak siedział w milczeniu, jakby wpatrzony w obrazy pamięci, która, poruszona, nasuwała mu jeszcze więcej wspomnień. Wicek całkiem zanurzył twarz w dłonie. Grzela chrapał na workach.
Podniosłem się do odejścia.
— A może panu latarkę — zbudził się Andrzej. — Grzela, rusz no się...
Grzela przeciera zaspane oczy i przeciąga się, ziewając.
— A bo co?
Strona:PL Lemański - Proza ironiczna.djvu/262
Ta strona została przepisana.