Strona:PL Lemański - Proza ironiczna.djvu/263

Ta strona została przepisana.

— Poświecisz panu.
Nie trzeba, Andrzeju, pójdę przez wieś. Toć widno. Dobranoc wam!
Dobranoc panu... Bóg zapłać za odwiedziny. A jutro niedziela, niech pan zajdzie. Pojedziemy za wodę na kwaśne mliko. Dobranoc... Wicek, ocknij się! Grzela! Spać!...
Jeszcze parę wyrazów urywanych, głośniejszych pogoniło za mną, i ogarnia mnie cisza — nieruchoma, bezdenna cisza nocy wiejskiej... We wsi już zalatuje z sadu woń kwitnących drzew wiśniowych... Przymrużywszy malutkie okienka, śpią chaty, jak ptaki powtulane w gęstwę. Gdzieniegdzie zamigocze zielonkawa szyba. W jednem oknie — tam na skraju — świeci się...