Strona:PL Lemański - Proza ironiczna.djvu/272

Ta strona została przepisana.

rudowłosego trytona. Galerya wita celność strzału wybuchem wrzasków, nie zajmując się przytem osobą Strzelca. Ów zaś myśli już o czem innem. Stoczył się nad wodę, zwiesił nogi i pryska naokoło, niepomny, iż czyn rzucony w przestrzeń wraca, odbiwszy się niby kamień o skałę, i uderza w działającego pewnem następstwem. W chwili bowiem najmniej oczekiwanej, właściciel żebra i rudej głowy, pałający zemstą, skrada się chyłkiem do burty, wywleka pasek z czyjegoś tobołka, i jak grom szybki wlepia trzy ciosy nieopatrznemu baliście.
— O Jezu! — wykrzykuje smagnięty, zamierza się pięścią i rwie do bójki. Wtem gaśnie zwada. Pies obalił w pędzie wyżej zauważonego młodzieńca, nieumiejącego wkładać koszuli, obalił go, wsiadł nań i nie daje mu powstać. Wznieca to rozradowanie powszechne, w którem rychło kona waśń pojedyncza.
Inny wichrzyciel znalazł sobie zajęcie, aczkolwiek mające tylko bardzo pośredni z kąpielą związek, ale niepozbawione nadzwyczajnej rozkoszy. Wymachuje on sążnistą wicią przed nosem dzieciucha w długiej sukience i pyta złowrogo:
— No, podejdziesz pod tę witkę?
— Jaki mągry — odpowiada hardo zaczepiony, w tył się cofając. Napastnik, widząc tę niedojrzałość