Strona:PL Lemański - Proza ironiczna.djvu/278

Ta strona została przepisana.

pieczne, żwawe i płytkie jak dzieci. A tam w oddali, za mielizną, szumi nurt z powagą, sile właściwą. Szumi głębia spokojnie, jeno czasami rzuci z wiatrem groźny pomruk, niby matka dzieciom rozswawolonym.

V.

Zbiegowisko jakieś z przewagą dorosłych. Gromadki mniejsze i większe to skupiają się, to rozchodzą, czemś żywo zajęte. Najliczniejsza otacza chłopca siedzącego przy zawiniątku, z którego widać rękaw brudnopopielatej kurtki i nogawkę majtek cajgowych.
Chłopiec siedzi nieruchomy, zdrętwiały; jedną ręką ściska zawiniątko, na drugiej wsparty; dłoń przywarta do ziemi a palce kurczowo grzebią piasek. Jedni patrzą na chłopca ciekawie wypytując, inni z politowaniem: ci milczą też, jak gdyby szanując boleść. Niektórzy przepytują się między sobą szeptem i gwarzą.
— O, tu, widzisz rzeczy... rzeczy...
— To brat jego?
— Może i brat... Przyszli razem.
— Wartoby matce dać znać.
— O, już, nie bój się, i tak się dowie!
— Skąd to?
— Pono ze Smoczej, mówią.