Strona:PL Lemański - Proza ironiczna.djvu/281

Ta strona została przepisana.

Zmierzchało się. Szkarłatny krąg słońca, płonąc, zniżał się nad wodą, aż ją zapalił, i paliła się woda niby gromnica przy dnia skonie. W purpurowym szlaku majaczyły ciemne sylwetki łódek ratunkowych tam, w dali. Tu, nad brzegiem, łuna barwiła twarze. Raz po raz któraś z tych twarzy gasła i tonęła w mroku. Tłum się przerzedzał, gwar rozmów milknął, i wśród zwiększającej się ciszy słychać było łopotanie chorągiewek na masztach galarów.