wisko, nastroił pozytywkę, wsunął do kąta jedno, drugie naczynie, i czekał.
Jakoż niebawem ukazał się Lis, postępujący miękko i zgrabnie po kamykach i ostrych zielskach, a za nim cielę, ochoczo postukujące kopytkami. Wilk, jako uprzejmy gospodarz, stał już u progu.
— Najłapczywszy Wilku, mam zaszczyt przedstawić: Fikarya, ozdoba cielętnika, a moja dobra znajoma — rzekł Lis, patrząc jednem okiem na cielę, a drugiem na swego pana.
Wilk skłonił się szarmancko, wpuścił Fikaryę przed sobą do jaskini i rzekł z szeroką gościnnością w stylu wschodnim:
— Oto mój dom ubogi, niebielone ściany, otom ja sługa sług twych, jak mówi poeta. Czego poszukujesz w mojej samotni?
Cielę przyjemnie uderzył styl gospodarza i poetyczny nieład w jaskini. Zadrżało jej serce i wyfrunęło na język.
— Przychodzę do was, Wilku, żebyście mnie raczyli rozszerzyć i wysubtelnić.
Wilk mrugnął na Lisa i szepnął mu w narzeczu niezrozumiałem dla Fikaryi:
— Zostaw nas samych. Jeżeliś ciekaw, możesz patrzeć przez dziurkę od klucza. Wychodząc, bądź łaskaw zasłonić wejście bluszczem i figowemi liśćmi.
Strona:PL Lemański - Proza ironiczna.djvu/62
Ta strona została przepisana.