za trzy niespełna miesiące przypada dwudziestopięcioletni jubileusz sympatycznego naszego specyalisty od dłubania palcem w nosie ogółu, Amfibiusza Ogółoducha, który przez cały przeciąg swego zasłużonego pasma dni nie kaził prawdy marzeniem, i dorobiwszy się znacznej fortuny, nie przestał jednak jej przymnażać, służąc pod sztandarem ogólnego dobra. Komitet jubileuszowy projektuje, aby«...
W tem miejscu obywatel, oczytany tem wszystkiem i chwiejący się zlekka, wyszedł do ogrodu, dla przemijającej, aczkolwiek użytecznej i — powiedzmy nago — niezbędnej potrzeby. Tam gdy ze zmiętą gazetą za klombem smrodyniowym siedział, spojrzy w bok — aż tu coś okrąglutkiego i bielutkiego wygląda z trawy. — Ki dyabeł?... Kolano Fra... — nie, to, psiakość, purchawka niezawodnie... Tak. Ale urosła szelma!
Jakoż była to dziwnie, niesłychanie ogromna purchawka. Rozmiary jej uderzały jak sensacyjny wypadek, twardzizna jej pełna była niewytłómaczonej jakiejś sprężystości wewnętrznej, białą wreszcie, jakoby w śmietanie ubabraną i okrągłą wypukłość nadzwyczajnej tej istoty chciało się poprostu nakryć bodajby dłońmi: tak była naga, mimo całej swej niewiedzy grzechu.
Obywatel, jako posiadacz większej własności, poczuwając się do dbania o dobro krajowe, tudzież o sławę
Strona:PL Lemański - Proza ironiczna.djvu/73
Ta strona została przepisana.