zyce — dziarskiego mazura lub rzewną operę, a w rzeźbie — pełne naturalnego, panoptycznego realizmu postacie wielkich obywateli z wosku«.
— Dobrze mi... — rzekła purchawka po zastrzyknięciu jej tych zapatrywań: — tak mi jakoś serce urosło...
— Pani będzie łaskawa się rozgościć — zachęcał »wywiedca« — może tu na stole, a może na oknie, bardzo proszę... Jutro zdejmiemy z pani fotografijkę, a później może jubileusik?... Ale co to pani?...
Purchawka nadzwyczajnie zbladła i naskórek jej powlókł się jakiemiś zielonkowatemi żyłkami.
— Gdzie tu u was... — szepnęła — gdzie tu u was zlew, spluwaczka lub... coś podobnego?...
— Co? Słabo pani? Mam nadzieję, że... Tomasz, zaprowadź panią.
I znów Tomasz wybiegł z purchawką bardzo śpiesznie, a wrócił powoli, prowadząc ją noga za nogą, ponieważ była nader osłabiona. Gdy cokolwiek przyszła do siebie, wódz rozpytywaczów podjął zawieszony wywiad.
— Cóż, przeszło?... Więc ten... więc jubileusik?...
— Ach, wątpię — rzekła purchawka głosem cokolwiek raźniejszym — jestem jeszcze taka młoda... mam dopiero tydzień...
Strona:PL Lemański - Proza ironiczna.djvu/80
Ta strona została przepisana.