Strona:PL Leopold Blumental Sherlock Holmes w Warszawie.pdf/26

Ta strona została uwierzytelniona.

— Ba! to mogło być… Ale tu instynkt powiedział mi, że… matka. Dawni ludzie zazwyczaj mieli dobre oczy…
— A pinczerek na ręku…
— Widziałeś, jak Klotylda gładzi coś niewidzialnego na kolanach?.
— Więc to też przyzwyczajenie?
— Tak!
— Ależ mogła mieć pieska w domu?
— Powiadała, że mąż nie lubi psów… Odgadłem, że pinczerek został u matki!.. To proste!
W tej chwili wydawał mi się genialny… Tem genialniejszy, że sam nie podejrzywał swojego geniuszu, skromny, jak „dziecię, co nie wie o swojej piękności.“
On rozumiał, że go podziwiam i cicho a znacząco wyrzekł:
— Nie robię żadnych niemożliwości. Przekonasz się sam, że przed istotną trudnością zawsze „pasować“ muszę… Ba! oto zaraz przekonasz się o tem — dodał, spojrzawszy na prawo ku drzwiom wejściowym salonu i wzdrygnął się cały.
Do naszego stołu zmierzał pan Ludwik. Był blady. Wargi mu drżały. Podszedł, odsunął krzesło i raczej upadł na nie, niż siadł.
— Panie Holmes… Mam do pana prośbę.
— Słucham Pana.
— Moja teściowa i moja żona śpią… razem. Wykradłem się, bo mam do Pana prośbę — powtórzył z przyciskiem.
— Słucham Pana — powtórzył Holmes. Prócz jednej rzeczy wszystko będę mógł uczynić dla Pana. A boję się, że… o tę jedną rzecz chcesz Pan prosić.
— Moja teściowa chce z nami jechać do Warszawy i przy nas zamieszkać…
— Domyślałem się tego.