— A ty nie chcesz?
Spojrzała nań i w tej chwili przyciągnęła go ku sobie i ucałowała namiętnie.
— Chodź! — ozwał się Pirtwa.
— Dokąd?
— Do księdza.
∗ ∗
∗ |
W najbliższą niedzielę siedziałem w karczmie w towarzystwie jednego ze znajomych obywateli ziemskich i pewnego uczonego z Bukaresztu. Parobcy i dziewczęta tańczyli ochoczo narodowego tańca »hora«, a z pośród nich wyróżniała się Saldona, wsparta na ramieniu Pirtwy. Na dworze pod lipą śpiewał ślepy lirnik, ułożoną na cześć zwycięskiego Pirtwy pieśń, w której opiewał także smutny koniec Akanora. Przyjaciel mój, obywatel, ganił postępowanie dziewczyny, gdy wtem zaczął go przekonywać uczony temi słowy:
— Nie masz pan racyi. Byłem pewnego razu świadkiem podobnego wypadku w Nubii, podczas mojej podróży po Afryce. Urządzaliśmy polowanie na lwy, ukrywszy się w zacisznem miejscu. Wtem zobaczyliśmy silnego, starego lwa w towarzystwie lwicy. Już wymierzyliśmy ze strzelb, gdy nagle z zarośli wyskoczył trzeci potężny lew i począł się umizgać do lwicy. Samcowi jej nie podobało się to widocznie, bo rzucił się na śmiałka, ale królowa pustyni bynajmniej nie chciała go wspierać w tej walce. Legła na ziemi i przypatrywała się spokojnie, a kiedy samiec jej okaleczony począł uciekać, by gdzieś w zakątku zakończyć żywot, ona się podniosła i poszła za zwycięzcą.
Saldona tedy nie zasługuje na naganę. W miłości, jak i wogóle we wszystkich sprawach na świecie rozstrzyga prawo siły.
Nie wszyscy jednak ludzie przyłączyliby się do tego zdania uczonego profesora.