Kto szepnie do mnie, z jakiego okienka
Twarz się ukaże tej, której daremnie
Szukam i szukam, a która się we mnie
Zakocha?... Żal mnie i tęsknota nęka,
A dzień tak po dniu zdradliwie ulata —
Ja sam — sam jeden wśród pięknego świata!
W rozmarzeniu, tęsknocie jakiejś wielkiej był pewny, że zdarzy mu się jakaś upragniona przygoda miłosna.
I zdawało mu się że istotnie szczęście sprzyjać mu musi. Czwartego dnia po przybyciu zabłądził w nieznaną jeszcze okolicę i znalazł się nagle przed domkiem, który żywo przypomniał mu ojczyznę. Nie była to willa włoska, nie żaden pałac, lecz zwyczajny, zupełnie na sposób niemiecki zbudowany domek, który razem z ogródkiem przypomniał mu rodzinne strony. Te same kwiaty, co w kraju, zdawały się przemawiać do niego w języku ojczystym. Naokoło nie drzewa południowe, lecz grusze, jabłonie, świerki i nawet dąb, szumiały poważnie i tajemniczo. Nie mógł się oprzeć pokusie i wszedł przez furtę do ogrodu aż do pawiloniku z barwnemi oknami, i o dziwo, nie spostrzegł żywej duszy, mimo, że drzwi były na oścież otwarte. Ku niesłychanej radości zobaczył wewnątrz skromnego pokoju fortepian.
Nie namyślając się wiele, wszedł do izdebki, usiadł przy fortepianie i począł improwizować fantazye. Był tak improwizacyą tą przejęty, tak się zagłębił w muzykę, jaka z pod palców jego wypływała fantastycznymi tonami, że nawet nie zauważył szmeru sukni, ani też nie mógł dojrzeć, stojącej poza nim prześlicznej postaci kobiecej. Grał w natchnieniu i dopiero, gdy ucichł ostatni akord, usłyszał słodko wypowiedziane słowa.
— Prześlicznie, mój panie. W pierwszej chwili poznać można, że jesteś pan znakomitym artystą.
Odwrócił głowę i powstał zmieszany niemało. Przed nim stała prześliczna, młoda blondynka, nie licząca więcej nad lat szesnaście. Uśmiechała się doń z naiwnem zdziwieniem.
— Przepraszam najmocniej — ozwał się artysta po niemiecku — że wszedłem tak bezceremonialnie — ale wszystko, co tu zobaczyłem, przypomniało mi kraj rodzinny...