— Eh, bądź co bądź, jest to kobieta bardzo piękna i wielka pani. Widziała ona u swoich stóp wszystkich niemal najsławniejszych ludzi Europy, nie wyłączając Napoleona III.
— Podobne kobiety są mi zupełnie obojętne.
— W takim razie jest uzasadniona obawa, że jeżeli panu nic się nie stanie, to — tu zniżył głos aż do szeptu — stanie się coś złego osobie, która pana kocha, jeżeli tylko oczywiście księżniczka dowie się o tem.
∗ ∗
∗ |
Tego samego wieczoru, gdy Döhler wrócił do osteryi i wszedł na werandę, ujrzał nagle wyniosłą, królewską postać, oczekującą na niego. Była to księżniczka. Poznał ją odrazu po układzie głowy. W tej chwili księżyc oświecał również, jak przy pierwszem spotkaniu, jej piękną, bladą twarz. Stanęła przed nim jak wryta i tylko z oczu jej sypały się iskry.
— Czemu pan mnie nie odwiedzi? — zapytała go wreszcie z pewnym odcieniem wyrzutu.
— Przepraszam, z kim mam zaszczyt?
— Komedya, mój panie. Zna mnie pan równie dobrze, jak ja pana. Wie pan również, że interesuję się artystami i sztuką. Zabieram więc pana z sobą. Proszę!
Chwyciła go pod ramię i uprowadziła, jak jakiego złoczyńcę. On szedł za nią bezwiednie, jak w śnie hypnotycznym, oczarowany zupełnie despotyzmem i magicznym wpływem tej osobliwej kobiety. Oboje milczeli, idąc. On tylko odczuwał przyspieszone bicie serca i drżał pod wpływem dotknięć jej ramienia, gdy się na nim oparła.
— Zdaje m się, że pan się mnie boi — rzekła księżniczka z uśmiechem.
Döhler nie odpowiedział nic. Doszli tak nad brzeg jeziora, gdzie oczekiwała ich bogato udekorowana gondola. Gondolier, ubrany w liberyę, o barwach takich samych, jakie nosiła księżniczka, pomógł im wsiąść i odbił od brzegu.
— Nie jesteś szarmanckim, mój maestro — ozwała się księżniczka, gdy usiedli na miękkich, bogato tka-