widła pompejskie, a mistrz czołgał się u jej stóp. Demon zwyciężył...
∗ ∗
∗ |
Minęła zima i nadeszła wiosna, a Döhler nie spotkał się wcale z uroczą Cecylią. Księżniczka zawojowała go w zupełności. Tylko w jej towarzystwie wyjeżdżał konno na przejazdżkę po gajach cyprysowych, albo wypływał w gondoli na jezioro.
Ludzie opowiadali, że księżniczka poślubiła go potajemnie i było to zupełnie możliwe, albowiem wszystko, co słyszano o tej ciekawej parze, potwierdzało tę pogłoskę. Udzieliła mu też więcej wolności, niż niektórym poprzednikom. Świadczyło to, że miała do niego pewne zaufanie. Widywano go więc często następnej jesieni błądzącego wśród winnic i gajów, a czasem nawet zabłądził do osteryi.
Pewnego posępnego wieczoru, gdy wracał przez gaj, spotkali się nagle oboje: Döhler i Cecylia. Cofnąć się obojgu było już zapóźno. Dziewczyna pobladła i jedną rękę złożyła na sercu, obawiając się zapewne o nie; z niebieskich dużych oczu trysnęły łzy. Döhler ujął jej rękę i stali tak długą chwilę, patrząc na siebie w milczeniu i smutku, poczem rozeszli się nie zamieniając ze sobą ani jednego słowa.
Wieczorem puścił Döhler wodze swojej fantazyi i począł improwizować na fortepianie, podczas gdy księżniczka przechadzała się po pokoju zwolna, bez szelestu, na miękkich perskich dywanach. Nagle przystanęła, skrzyżowała ręce na piersiach i odezwała się:
— Co się tobie stało? Nie jesteś szczęśliwy. Nie chcę więc być twoim katem i jeżeli życie na wolności jest ci milsze, niż u mego boku, to możesz odejść w tej chwili.
— Leonido? Co ty mówisz?
— Ależ jestem pewna, że mnie opuścisz. Uczyń więc to zaraz, natychmiast.
— Natychmiast?
— Tak.
Opadła na fotel i obróciła się doń plecyma, ale on nie miał wcale zamiaru jej pożegnać. Padł przed nią na kolana, objął jej stopy i począł błagać, jakby skaza-