Poznałem ją, gdy jeszcze była panienką na prowincyi. Wówczas, przed laty, przebywałem w tej okolicy u znajomych celem polowania. Okolica ta górzysta, leśna, obfitująca w rozmaitego rodzaju dziczyznę, do tego stopnia, że nieraz spotykało się lisa, albo wilka o jakie sto kroków od zająca, albo od szeregu dzikich gęsi, pływających spokojnie po stawach, jakich tu również nie brakło.
Stary baron, jej ojciec, wysłużony pułkownik, przyjął mnie bardzo życzliwie i zaprosił do częstych odwiedzin na przyszłość, z czego oczywiście nie omieszkałem skorzystać i byłemr częstym gościem w uroczym, małym zamku, którego mury i wieżyce, oplecione bluszczem, gotyckie okna, balkony i kręte schody, przypominały górzystą krainę Szkocyi.
Bernardyna była jedyną córką barona, a że matka jej dawno odumarła, więc młoda dziewczyna sprawowała rządy gospodyni, nie zaniedbując wszakże rozrywek prawdziwej amazonki. Jeździła konno wspaniale, strzelała celnie, jak opryszek, wiosłowała wreszcie tak, że budziła istny podziw zręcznością i odwagą. A była przytem istną pięknością. Postać o wspaniałych liniach posągowych, twarz owalna, świeża, usta koralowe, oczy duże. niebieskie, włosy jasnoblond, bujne, złożyły się na obraz pełnej młodości i piękna.
Byliśmy ze sobą przyjaciółmi, nic więcej, ale jej miękkie, dystyngowane ruchy, czy to na koniu, czy na przechadzce, czy w saloniku, jej uśmiech, jej wdzięk, budziły we mnie uczucia bardzo wiele mówiące. Niestety, nie ja jeden tonąłem w zachwycie. Szczęśliwy był Marceli, który jej prawie na krok nie odstępował podczas polowania i przejażdżek, pełniąc u jej boku funkcye pazia, albo raczej wiernie oddanego sługi.