Strona:PL Leroux - Upiór opery.djvu/240

Ta strona została przepisana.

„Ah! Żyrandol! — zaśmiał się nerwowo, — tak żyrandol, to nie moja sprawa... Stary był, zniszczony..“.
Eryk był straszny, gdy śmiał się...
Z okropnym chichotem wskoczył do łódki i mówił dalej:
„Wierz mi, stary był i zniszczony i spadł sam... A teraz, mój drogi, idź się osusz, bo dostaniesz kataru. I zechciej mnie zwolnić od swoich odwiedzin... Niezawsze znajdziesz mnie tutaj... I wierz mi, przykro by mi było zaśpiewać dla ciebie moją „Mszę żałobną...“
Stał w łódce i huśtał ją ze zręcznością małpy. Oczy jego, jak dwie kule złote, długą chwilę migotały ponad ciemnemi złowrogiemi wodami, poczem znikły...
Od tego dnia zaprzestałem wycieczek w stronę jeziora. Wejście to za dobrze było strzeżone. Ale musiało istnieć jeszcze drugie.

Od chwili spotkania się z Erykiem w gmachu Opery, żyłem w ciągłym niepokoju. Wiedziałem, że wszyscy bywający w Operze są na łasce jego piekielnej fantazji i humoru[1].

  1. W tem miejscu Pers mógł był się przyznać, iż los Eryka zajmował go także ze względu na niego samego, gdyż zdawał sobie doskonale sprawę, że jeśliby rząd w Teheranie dowiedział się, że Eryk pozostał przy życiu, to skromna pensja dawnego szefa policji zostałaby z pewnością cofnięta. Należy zresztą dodać, iż Pers miał serce szlachetne i zacne i nie wątpimy wcale, że spodziewane nieszczęścia innych mogły go silnie przejmować. Zachowanie jego w całej tej sprawie świadczy o tem dostatecznie i jest ponad wszelkie pochwały.