Strona:PL Leroux - Upiór opery.djvu/287

Ta strona została przepisana.

„Czekała na mnie, — powtórzył Eryk, drżąc na całem ciele, czekała na mnie, wyprostowana, żywa, jak prawdziwa narzeczona! I gdy zbliżyłem się do niej, onieśmielony jak dziecko, nie uciekła, nie odsunęła się, lecz spokojnie podała mi czoło do pocałunku... I nie umarła wtedy, tylko pozostała przy mnie i patrzyła na mnie smutnemi oczami. Oh! stary! co to za rozkosz, móc pocałować kogoś. Ty tego nie rozumiesz, co? Matka moja, moja nieszczęsna matka, nigdy pocałować mnie nie chciała... i żadna inna kobieta, żadna! Więc upadłem, płacząc, do jej stóp, do jej malutkich stóp, a ona płakała, tak jak ty teraz płaczesz, mój stary!
Oh! słuchaj mnie! słuchaj! Czułem łzy jej, biegnące po mojem czole. Takie były gorące, takie słodkie i mieszały się z mojemi, biegły do ust moich. Zerwałem maskę, aby nie utracić ani jednej i ona nie uciekła. Oh! Boże na niebie! czy mogła być jeszcze rozkosz wyższa od tej!“
Eryk osunął się na fotel i łkał głośno.
„Nie bój się stary, nie umrę jeszcze, daj mi się wypłakać“.
Po chwili mówił dalej.
„Gdy tak klęczałem u jej nóg, usłyszałem, jak mówiła: „Biedny Eryku!“ i ujęła mnie za rękę. Zrozum mnie stary, od tej chwili stałem się wiernym psem gotowym umrzeć dla niej. Wyobraź sobie, że w ręce trzymałem obrączkę złotą tę, którą niegdyś jej dałem; ona ją zgubiła, a ja odnalazłem