Strona:PL Limanowski Bolesław - Historia ruchu społecznego w XIX stuleciu.pdf/328

Ta strona została przepisana.

najwydatniejszą był osobistością w internacjonalnym ruchu francuskim, na radzie federalnej Międzynarodówki 1 marca zaproponował, ażeby członkowie starali się wejść do Komitetu centralnego, posypały się liczne protesty: jedni mówili o niewłaściwości kompromisu z burżuazją, drudzy o nieschodzeniu z drogi międzynarodowej, trzeci o skompromitowaniu przez to Stowarzyszenia Międzynarodowego. Na to odrzekł słusznie Varlin: «jeżeli zostaniemy sami wobec takiej siły, wpływ nasz zniknie; jeżeli połączymy się z komitetem, zrobimy olbrzymi krok ku przyszłości społecznej». Zastosowano się połowicznie tylko do rady Varlin’a, wysyłając do Komitetu centralnego czterech delegatów.
Z pewnością byłoby lepiej, gdyby w Paryżu nie doszło było do wybuchu rewolucyjnego. Była to albowiem najgorsza dla niego chwila. We Francji stała 800 tysięczna armja niemiecka, i na większości fortów paryskich powiewały chorągwie czarno-biało-czerwone. Powstanie Paryża przeciwko rządowi w takich okolicznościach musiało w oczach większości Francuzów przedstawiać się czynem niepatrjotycznym. Znowu, biorąc rzecz z innej strony, gdyby Komitet centralny nie uznał był pokoju zawartego w Bordeaux i rozpoczął walkę narodową, jak tego domagali się niektórzy, czyżby mógł zwyciężyć? Rzecz bardzo wątpliwa, chociaż nie niepodobna. Wznowienie wojny przez Paryż poruszyłoby silnie całą republikańską i patrjotyczną Francją.
Lecz co prawda, w Paryżu, pomimo że często mówiono o rewolucji społecznej, nikt na serjo nie myślał, aby mogła ona wybuchnąć przed ustąpieniem Niemców z ziemi francuskiej. Jedna była myśl powszechna: skorzystać z trudnego położenia rządu i wymódz na nim samorząd Paryża i pewne rękojmie dla ubezpieczenia rzeczypospolitej. Zdawało się rzeczą niemożliwą, ażeby rząd francuski, wobec armii cudzoziemskiej, odważył się na taki czyn niepatrjotyczny, jak napad zbrojny na miasto, które okazało w czasie oblężenia tyle hartu i wytrwałości i tyle ucierpiało od wrogów. A jednak okazała się zdolną do tego burżuazja, i odważył się na to człowieczek, który najlepiej ją reprezentował. Burżuazja ustępowała, korzyła się przed najezdcami, ale uważała za niemożliwe ustąpić zupełnie słusznym żądaniom ludności stołecznej swego ojczystego kraju. Może instynktownie przeczuwała, że gdyby teraz ustąpiła, cofnęłaby tylko chwilę walki swej stanowczej z proletarjatem, i że właśnie chwila owa była dla niej najkorzystniejszą. Zuchwale więc rzuciła rękawicę i prowokowała rewolucją. O godzinie 8 zrana 18 marca, armja wraz z żandarmami, pod dowództwem Vinoy, rzuciła się na działa gwardji narodowej, by je zabrać. Na Batignolles udało się to zrobić prawie bez wystrzału. Na Montmartre, jenerał Lecompte już owładnął był działa, kiedy z ulic sąsiednich wynurzyli się gwardziści sfederowani, którym tłumy