lutką, że prawie znika z oczu. Usuwam, Szanowni Panowie, z pomiędzy Was i siebie malutką grzeczność, a na jej miejscu stawiam tę rzecz dobrą i czystą, którą jest szczerość, — przekonana, że przez to składam Wam najwyższy dowód szacunku i że wszystkie słowa potoczne lub wykrętne byłyby w wypadku obecnym niegodne Was, mnie i tej okoliczności, która przemówienia mego do Was stała się przyczyną.
Wszyscy o tem wiemy, więc dla nikogo niespodziewanem nie będzie gdy powiem, że pomiędzy dwoma narodami naszemi: Waszym i moim, toczy się proces wiekowy, który dotąd dla strony żadnej wygranym, ani przegranym nie został. Co jest przedmiotem procesu tego? Życie narodu, do którego należę.
Przemawiam do koła zbyt oświeconego, abym potrzebowała zastanawiać się nad istnieniem narodów w ogóle, jako nad faktem przez naturę ustanowionym tak mocno, że żadne chęci i działania ludzkie nie mogą sprawić aby nie był, tak jak nie mogą zrządzić, aby wszystkie kłosy wydawały ziarno jednostajne, lub wszystkie kwiaty jaśniały jednostajną barwą. Fakt to jest konieczny.
Przemawiam do koła zbyt rozumnego, abym miała udawadniać, że natura dąży do wprowadzenia w twory swe rozmaitości najwyższej, że w robotach ludzkich postęp zjawia się na drodze nie ujednostajniania lecz różniczkowania uzdolnień i funkcyi, że ludzkość odżywiałaby się mdło i niezdrowo, gdyby posiadała jeden