kwiatem podarowanym niebu przez to, co ziemia ma najpiękniejszego? Jakaż sprzeczność! Tyle głów ludzkich, a ani jednej chorągwi kościelnej! Tyle łkań, a ani jednej nuty śpiewu! Tyle zmroku w duszach, a ani jednej pochodni w powietrzu! Przodem orszaku idzie kapłan, — jeden tylko, choć pogrzeb bogaty, — i milczy[1]. Dla czegóż, według obrządku kościoła swego nie wzbija głośnego śpiewu do nieba za tę duszę, która opuściła ziemię? Od progu domu umarłego aż do skraju jego mogiły, milczy kapłan, milczy powietrze, przez chorągwie ani pochodnie nie roztrącane, milczy lud pod tłocznią tej ciszy grobowej, wśród której przesuwa się podobny do niemego i pokornego widma. Widmo to przyszło pomiędzy żyjących, więc jest, ale nie ma prawa być, więc musi być niemem, pokornem, ze wszelkich ozdób i pociech odartem, — jak najmniej do żyjących podobnem.
Ten pogrzeb katolicki, ten jedyny sposób, w jaki na szerokiej przestrzeni ziemi mamy prawo oddawać jej naszych zmarłych, — to symbol, w którym zawiera się widmowy pochód w przyszłość całego narodu. Stworzyły nas dzieje ludzkości, więc jesteśmy, ale nie mamy prawa być, więc musimy być jak najwięcej niemi, pokorni, z ozdób odarci, — jak najmniej do żyjących podobni.
Tak; niemi. Pozwólcie powieściopisarskiemu pióru memu naszkicować jeden jeszcze obrazek, z krańca życia przeciwległego tamtemu, jednak bliskiego, bo
- ↑ Uroczyste pogrzeby są, jak wiadomo, na Litwie zakazane.