Strona:PL Listy Heloizy i Abeilarda z Francuzkiego Wierszem Polskim Przetłomaczone.djvu/29

Ta strona została uwierzytelniona.

Tak, tak, wierna kochanko! nieszczęsnego męża!
Kocham Cię, me kochanie Twóy ucisk natęża.
Ta mniemana spokoyność, iak ci ią maluię,
Jest burzą, którą w sercu pałaiącym czuię;
Staw w myśli serca rospacz, wiesz iak rozkochane,
W mych oczach skrzą się ieszcze pragnienia wprzód miane:
Zeleść, który mi tylko tę władzę zostawił,
Natury we mnie źrzódła, nie zniosł, ani strawił;
Pełen Ciebie, twych wdzięków, ogniow nieśmiertelnych,
Heloiz przy Ołtarzach zostaie Kościelnych.
Daremnie Twóy i móy Bóg nie wyrozumiany,
Głosem Kapłańskim by szedł bywa przymuszany,
Do Ciebie wznoszę chęci, kadzidła Ci palę,
Przed tobą się w codziennych pieniach moich żalę;
Nie widzę tylko Ciebie, ręka moia płocha,
Na mieyscu Boga stawia, co me serce kocha;
A gdy milcząca trwoga rozlega się wszędzie,
Ja Ciebie w czołobitnym czczę samą obrzędzie.
O! duszy niewolniczey zuchwałe mruczenie,
Bóg sam milczy, gdzie mówi natury natchnienie:
Rządco okropnych losów mych, przez wszelkie względy,
Zbytniey nieszczęśliwoćci przebaczay zapędy.
Czyż kto z zmarłych daie ci hołd, lub czołem bicie,
We mnie iuż nic, prócz wstydu i złości nie żyie;
Srogiemi utarczkami raz na raz ztargany,
Zycie same mam za zgon, za śmierć, za kaydany;
Uderz, dobiy, wsław dzisiay dzielność twey powagi,
Lecz iak Bóg, pomściy się swey na człeku zniewagi,