Iż na ich smutnych czołach, na rączych spoyrzeniach,
Blada surowość cięgi w sinych ryie cieniach;
Tym nieszczęśliwym gminem, raz wraz otoczony,
Mniey nędzny bydź zdaię się i uspokoiony.
Heloiz! iakże we mnie rospacz zacina się,
Któż by był rzekł, że będę barbarzyńcem w czasie,
Zaświadczam się kochaniem, gdybym żył dla ciebie,
Szluby, przysięgi, słodycz, miałyby dla siebie;
Cóż są mieysca tey dzikich obowiązków straży,
Stoiąż za ieden lipki całuszek twey twarzy?
Gdym postrzegł dni mych światło będące na schyłku,
Wołałem Boga twego, nad grobem posiłku;
Cóż bym w ten czas był uczynił? twe oczy miłośne
Zdały się winnić krewkość mą, przez łzy żałośne.
Rzucać Cię trzeba było, ten obrząd czci nowy,
Powinien był zuchwalsze uśmierzyć narowy;
Lecz iakże mdły iest i iak nieudolna siła,
Wiążąc me serce próżność mieysc w nim zostawiła.
Natura puszczy, dla mnie iest widok straszliwy,
Gdzie się wśrzód smutnych gruzów włuczę nieszczęśliwy.
Prześliczne widowiska wzrok móy obciążały
Grubą zakryte błoną, w którey ćmię się cały;
Słońce, które uprzedzam dzień w dzień memi łzami,
Dla mnie samego bieg swóy zaprawia mękami:
Chłodnych gajów milczenie, krzyształ źrzódeł żywy,
Zieloność kwiaty i szmelc ciągłe szklący Niwy,
Wzrok iasnych Niebios, które blask rzucaią złoty,
Trawiącey tylko dni me przymnaża tęsknoty.
Strona:PL Listy Heloizy i Abeilarda z Francuzkiego Wierszem Polskim Przetłomaczone.djvu/31
Ta strona została uwierzytelniona.