stko, i panią, i matkę pani, i braci, i... wogóle
Wszystko.... jakby to powiedzieć, no — podobało
mi się i kwita. Słyszałem o podobnych rzeczach
i nawet czytałem o nich w niektórych książkach,
więc kiedym tak popatrzał po całym domu — cóż,
książki mówiły szczerą prawdę. Właśnie chcę mówić o tem, że tak bardzo mi się to podobało. Zapragnąłem tego i dzisiaj pragnę. Chcę oddychać takiem powietrzem jakie macie w tym domu, chcę,
żeby były książki, obrazy i wszelkie takie piękności;
chcę, żeby żyć z ludźmi, co mówią mądrze, pocichu,
są czyści i myśli mają czyste. Tam, u mnie, gdzie
tłukłem się całe życie, stoi w powietrzu swąd z kuchni i tylko łachmany, kłótnie, sznaps. O tem tylko
każden gada. Eh, jakiem zobaczył wtedy, jak pani
przeszła przez pokój, żeby pocałować matkę, pomyślałem sobie zaraz, że to jest najpiękniejsza rzecz,
jaką widziałem. A widziałem już przecie życia niemało, i widziałem więcej może, niż niejeden z tych
co razem ze mną patrzyli. Lubię patrzeć na życie
i chciałbym zobaczyć jeszcze więcej, ale teraz już
inne rzeczy niż widziałem dawniej.
— Hm, to jeszcze nie to, o co mi chodzi. No,
już powiem odrazu: chciałbym znaleźć drogę do takiego samego życia, jakie jest tu, w tym domu. Tu
jest więcej niż wstawa, ciężka orka i paplanina
w kółko. A teraz niech mi pani poradzi, co zrobić?
Jak się do tego zabrać? skąd zacząć? chcę sobie
sam znaleźć drogę, bo, uważa pani, jak przyńdzie
do roboty, to ja na to, jak na lato. Inny by już kip-
Strona:PL London - Martin Eden 1937.djvu/101
Ta strona została przepisana.