o panience. Nigdy nie słyszał o podobnych rzeczach i odrazu oczarowany został zetknięciem z tajemnicą budowy języka. Pochylił się nad książką i nagle policzkiem dotknął włosów dziewczyny. Raz tylko jeden zdarzyło mu się zemdleć w życiu, lecz teraz pewien był, że zemdleje po raz drugi. Oddychał z trudnością, a serce pędziło wzburzoną krew ku gardłu, targało i dławiło. Nigdy jeszcze Ruth nie wydała mu się bardziej osiągalna. Na jedną jedyną chwilę legł most ponad dzielącą ich otchłanią. Nie zmieniło to przecież czystej wzniosłości uczucia. Ukochana kobieta nie zniżyła się bynajmniej, lecz on to, Martin, w podobłocznym locie znalazł się na Jej wyżynach. Szacunek dla Ruth stał się w owej chwili niby cześć religijna, niby żarliwa a nabożna trwoga. Chłopak dostąpił łaski ujrzenia miejsca Świętego Świętych. Zwolna i bezszelestnie odsunął głowę od niewysłowionego dotknięcia. Dotknięcia, — o którem Ona nic nie wiedziała.
Strona:PL London - Martin Eden 1937.djvu/106
Ta strona została przepisana.