Strona:PL London - Martin Eden 1937.djvu/111

Ta strona została przepisana.

przyćmionych świateł i nieziemskiej ciszy. Nie śniła nawet o wulkanicznej potędze namiętności, obłąkanych porywach, konwulsyjnych zmaganiach, pustyniach zżartych ogniem, popiołach pobojowisk męki.
Nie znała ani własnej mocy, ani potęgi świata; głębiny życia były dla niej tylko morzami złudzeń. Wzajemne przywiązanie małżeńskie ojca i matki stworzyło jej dziewczęcy ideał doskonałości miłosnej, beznamiętnie więc oczekiwała dnia, kiedy bez drżenia i wstrząśnień wstąpi na tę samą słodką i spokojną ścieżkę.
To też Martin Eden wydał się jej dziwaczną nowością, istotą obcą i niezrozumiałą; i wrażenie, jakie obecnością swą wywierał, było siłą rzeczy również dziwaczne, obce, niezrozumiałe. Panienka uważała to za zupełnie logiczne. Równie niezwykłych Wrażeń doznawała, patrząc na dzikie zwierzęta, zamknięte w klatkach, lub sycąc oczy widokiem burzy, gdy wspaniały wybuch siły kosmicznej drżeć każe z trwogi. Ta sama siła kryła się w owym mężczyźnie, co przybył z szerokich przestrzeni, niosąc oddech potężnych wichrów od stron dalekich. Słońce podzwrotnikowe wygładziło bronz jego twarzy, dało wypukłym, sprężystym muskułom pierwotną prężność istnienia.
Znaczony był bliznami obcego, tajemniczego świata brutalnych ludzi i brutalniejszych jeszcze przygód, których najlżejsze prawdopodobieństwa leżały już poza horyzontem jej wzroku. Martin był