— Nno taak, — przyznała panienka — ale...
— Założyłbym się — ryzykował dalej Martin —
że jest ponury i uroczysty, jak stary puhacz, i nie
potrafi zafundować sobie żadnej przyjemności, nawet za całe swoje trzydzieści tysięcy rocznie! Założę się też, że nie jest rad, patrząc, jak bawią się
inni. Cóż — nie mam racji?
Skinęła główką, ale wytłumaczyła śpiesznie.
— To wyjątkowy typ człowieka. Wesołość nie
leży w jego charakterze. Z natury jest poważny
i wstrzemięźliwy; zawsze był taki.
— Bardzo wierzę! — triumfował Martin. —
Trzy dolary tygodniowe, cztery dolary tygodniowo,
pitraszenie na maszynce, odkładanie najpotrzebniejszych groszy, praca cały dzień, nauka całą noc, czyli
inaczej mówiąc, orka całą dobę, nigdy zabawy, nigdy odpoczynku i nigdy nawet pragnienia odpoczynku — tak, tak, bardzo wierzę, te trzydzieści
tysięcy przyszły grubo za późno!
Chwytna wyobraźnia rozpaliła mu natychmiast
przed oczyma tysiące szczegółów tej młodzieńczej
egzystencji i jej powolnego rozwoju do wyżyn trzydziestotysiącznego potentata. Całe życie Charles
Butlera rozwinęło się niby wizja przed szybkim
a zachłannym siągiem myśli.
— Wie pani co, — dodał Martin, — szczerze
współczuję panu Butlerowi. Był wtedy za młody,
żeby to zrozumieć, ale doprawdy sam siebie ograbił
z życia dla owych trzydziestu tysięcy, z których już
nawet nie potrafi korzystać. Cóż, trzydzieści tysię-
Strona:PL London - Martin Eden 1937.djvu/117
Ta strona została przepisana.