śli białym wierszem. Rytm Szekspira nęcił ucho
chłopaka, uczył go poznawać i smakować najszlachetniejszą angielszczyznę. Wzamian, co prawda,
przyswoił sobie Martin wiele wyrazów archaicznych
i przestarzałych.
Osiem miesięcy na morzu dobrze zostały spędzone. Prócz poważnego myślenia i prawidłowego
wyrażania nauczył się Martin poznawać samego
siebie. Pomimo szczerej skromności, z poczucia własnego nieuctwa wyrosłej, istniała w Martinie pewność posiadanej siły. Widział przepaść, dzielącą go
od towarzyszy majtków, był jednak dość inteligentny, żeby zrozumieć, iż dzielą ich raczej możliwości potencjalne niż dokonane czyny. Co on zrobił
dotychczas — zrobić mogli również oni, w nim jednak pracowały jakieś inne fermenty i kazały wierzyć, iż więcej posiada niż zrealizował. Wrażliwość
Martina dręczyła się nadmiarem piękna, oglądanego po świecie; pragnął podzielić je z Ruth. Postanowił, że opisze jej cząstkę piękna mórz południowych. Instynkt twórczy zapłonął w nim nagle na
samą myśl, że istotnie mógłby odtworzyć piękno
widzialne nietylko dla Ruth, lecz dla liczniejszych
słuchaczy. Wtedy — jak objawienie — w jasności
i chwale spłynęła wielka idea.
Będzie pisał! Zostanie jedną ze źrenic, przez które patrzy świat, jednem z uszu, przez które słucha,
sercem, którem czuje. Będzie pisał! Wszystko! Poezję i prozę, fantazję i opisy, nawet sztuki, jak
Szekspir! Oto droga życia, oto sposób zdobycia
Strona:PL London - Martin Eden 1937.djvu/123
Ta strona została przepisana.