prosta, z początku będą trudności. Narazie najzupełniej zadowolni się takim zarobkiem, który
pozwoli na dalszą spokojną naukę. Ale zato potem,
po pewnym — jakże bardzo nieokreślonym — czasie, kiedy nauczy się wielu rzeczy i przygotuje należycie, tworzyć zacznie dzieła potężne, a imię jego
będzie na ustach tysięcy. Lecz cenniejsze ponad
wszystko — o, nieskończenie cenniejsze — będzie
to, że sam stanie się godny Ruth. Sława nie była
rzeczą do pogardzenia, to prawda, ale przecie przez
Ruth i tylko dla Ruth zrodził się jego sen o potędze. Nie był poszukiwaczem sławy i kar jery. Był
tylko jednym z szalonych kochanków Boga samego.
Przybywszy do Oakland z okrągłą sumką w kieszeni, Martin wynajął swoją dawną izdebkę u Bernarda Higginbothama i zasiadł do pracy. Nie zawiadomił nawet Ruth o przyjeździe. Chciał pójść
w odwiedziny dopiero po skończeniu opowiadania
o poszukiwaczach skarbu. Nie było mu trudno powstrzymać się od widzenia panienki, gdyż paliła go
gorączka twórcza. Zresztą ta właśnie praca zbliżała
go ku Niej. Nie wiedział dobrze, jakiej właściwie
wielkości opowiadanie pisać należało, wpadł więc
na pomysł policzenia ilości słów w dwukolumnowej
nowelce niedzielnego dodatku do Przeglądu San
Francisco i tem się kierował. Po trzech dniach pracy
w pocie czoła — opowiadanie było skończone. Ale
kiedy Martin przepisał je starannie dużem pismem,
żeby ułatwić czytanie — dowiedział się z podręcznika stylistyki, wziętego właśnie z bibljoteki, że
Strona:PL London - Martin Eden 1937.djvu/125
Ta strona została przepisana.