Swego czasu uczestniczył był na wodach arktycznych w wyprawie na wieloryby, która trwać miała
trzy lata, a skończyła się rozbiciem okrętu po upływie pół roku. Martin, mając wyobraźnię bujną, niekiedy nawet wybujałą, posiadał równocześnie zamiłowanie do realizmu, pchające go do pisania o tem
tylko, co znał i widział. Polowanie na wieloryby znał
doskonale, a do realnego materjału dodać zamierzał
urojone przygody dwóch młodych chłopców, którzy
zostać mieli bohaterami powiastki. W sobotę wieczorem Martin zdecydował, że robota nie będzie
trudna. Tegoż wieczoru wykończył jeden rozdział.
Pisząc, wyobrażał sobie ze złośliwą radością minę kochanego szwagra, który jutro otworzy numer
„Przeglądu“ i znajdzie opowiadanie o poszukiwaczach skarbu. W niedzielę zerwał się raniutko i pobiegł do drzwi frontowych, przerzucając nerwowo
paczkę złożonych na progu gazet. Przejrzał numer
raz i drugi, poczem zwinął starannie i położył zpowrotem. Rad był, że nikomu nie wspomniał o posłaniu noweli. Po chwili zdecydował, że widocznie
fałszywie wyobrażał sobie szybkość, z jaką rękopisy
dostają się do druku. Zresztą, opowiadanie o poszukiwaczach skarbu nie było aktualne i może redaktor zechce porozumieć się listownie, zanim wydrukuje.
Po śniadaniu zasiadł Martin znowu do pracy.
Wyrazy same nasuwały mu się pod pióro, często
jednak przerywać musiał pisanie, żeby zajrzeć do
słownika lub podręcznika stylistyki. Podczas przerw
Strona:PL London - Martin Eden 1937.djvu/128
Ta strona została przepisana.