Strona:PL London - Martin Eden 1937.djvu/129

Ta strona została przepisana.

kilkakrotnie odczytywał każdy napisany rozdział i pocieszał się, że jeśli nawet nie stworzy dzieł potężnych, które czuł w duszy, to w każdym razie nauczy się wyrażać swe myśli... Pracował, póki się nie ściemniło, potem pobiegł do czytelni, gdzie przeglądał miesięczniki i tygodniki. Wyszedł dopiero kiedy zamykano, czyli o dziesiątej wieczorem. W ten sam sposób spędził cały tydzień. Codziennie pisał ze trzy tysiące słów i co wieczór przeglądał czasopisma, studjując uważnie nowele, artykuły i wiersze, które redakcje uważały za godne umieszczenia. Jedno nie ulegało najmniejszej wątpliwości: to, czego potrafili dokonać ci niezliczeni drukowani autorzy, — on potrafi również; jeśli zaś będzie miał więcej czasu, dokona tego, czego tamci nie potrafili! Martin zachwycony był niezmiernie, przeczytawszy w „Nowinach Literackich“ rozdział o honorarjach autorskich! Nie dlatego nawet, że Rudyard Kiplig bierze po dolarze za słowo, lecz dlatego, że minimalna zapłata w pierwszorzędnych pismach wynosi po 2 centy za słowo. „Towarzysz Młodzieży“ był zapewne pierwszorzędnem pismem, wobec czego owe trzy tysiące słów, napisane w ciągu jednego dnia, dadzą sześćdziesiąt dolarów — dwumiesięczny zarobek marynarza.
W piątek skończył powiastkę — liczyła około dwudziestu jeden tysięcy słów. Po dwa centy słowo — obliczał Martin — cztery tysiące dwieście dolarów; wcale niezły zarobek tygodniowy! Więcej niż kiedykolwiek posiadał. W jaki sposób wydać