Strona:PL London - Martin Eden 1937.djvu/133

Ta strona została przepisana.

kleństw i pijackich oddechów; karty rżną o stół, szklanki brzęczą i trzaskają. A oto znów kasztel na Susquehannie. Widzi siebie z zaciśniętemi pięściami, nagiego do pasa, w chwili ostatecznej rozprawy z „Czerwonym Liverpoolczykiem“. Oto znów krwawy pokład John Rogersa w ów szary poranek nieudanego buntu; jakiś marynarz w przedśmiertnych spazmach kopie w drzwi głównego luku, rewolwer w ręku kapitana bucha ogniem i dymem, wokoło ludzie o zwierzęcych, wykrzywionych namiętnością twarzach, walą się na ziemię, wypluwając straszliwe przekleństwa... Myśl spłynęła nagle do sceny środkowej, cichej i jasnej w równym blasku miękkich świateł. Oto wpośród ksiąg i obrazów siedzi Ruth; rozmawiają spokojnie; za chwilę wstanie, otworzy długi, lśniący fortepian i zacznie grać. Martin słyszy echo własnych, dobranych, swobodnych słów...
— ...dlaczegóż przypuszcza pani, że nie mógłbym być specjalnie uzdolniony do twórczości literackiej?
— Ależ, niezależnie od tego, jakie ktoś posiada uzdolnienie do kowalstwa — zaśmiała się panienka — nie słyszałam nigdy, żeby został kowalem bez terminowania.
— Więc cóż mi pani radzi? — zapytał Martin. — Proszę tylko nie zapominać, że czuję w sobie niewątpliwe zdolności literackie.... nie potrafię tego wytłumaczyć, ale wiem napewno, napewno.
— Powinieneś pan zdobyć solidne wykształce-