Strona:PL London - Martin Eden 1937.djvu/138

Ta strona została przepisana.

żeł też nato, że próbując wrócić na rowerze do domu, fatalnie zniszczył nowe ubranie. Tegoż wieczoru ze sklepu pana Higginbothama zatelefonował do krawca i obstalował jeszcze jedno ubranie. Potem wniósł pieczołowicie rower po stromych schodkach, czepiających się, jak strażacka drabina, tylnej ściany domostwa i, odsunąwszy łóżko od ściany, stwierdził, że w izdebce zostało akurat tyle miejsca, ile zajmował rower i jego właściciel.
Niedziela poświęcona być miała na przygotowanie do egzaminu, lecz rozpoczęty artykuł o połowie pereł tak był nęcący, że chłopak spędził cały dzień w namiętnej gorączce pracy, rzucając na papier bujne piękno i wzruszenie, płonące w duszy. Faktem, iż „Przegląd“ i tej niedzieli nie wydrukował opowiadania o poszukiwaczach skarbu, nie przejął się bynajmniej. Zbyt silne było napięcie twórcze, zbyt wysoki lot myśli. A nawet, nie reagując na kilkakrotne wołanie, Martin dobrowolnie pozbawił się zawiesistego obiadu, którym imć pan Higginbotham niezmiennie przy świętej niedzieli dekorował swój stół familijny. Dla pana Higginbothama obiad tego rodzaju był wykładnikiem życiowego powodzenia, to też nie zapominał nigdy urozmaicić go płaskiemi kazaniami na temat amerykańskich swobód obywatelskich, co pozwalają każdemu uczciwemu pracownikowi dorabiać się i prosperować: w danym wypadku oznaczało to awansowanie z posługacza sklepowego aż do wyżyn właściciela „Składu produktów spożywczych pod firmą Bernard Higginbotham“,