Strona:PL London - Martin Eden 1937.djvu/139

Ta strona została przepisana.

W poniedziałek rano Martin spojrzał żałośnie na niedokończony „Połów pereł“ i wybrał się tramwajem do Oakland na egzamin. Kiedy zaś po kilku dniach przyszedł poinformować się o rezultaty, okazało się, że ściął się ze wszystkiego, prócz gramatyki.
— Pańska znajomość gramatyki jest bez zarzutu — oświadczył prof. Hilton, przyglądając się chłopakowi przez grube szkła — z innych jednak przedmiotów nie umie pan nic, dosłownie nic; ignorancja zaś pańska w dziedzinie historji Stanów Zjednoczonych jest przerażająca; tak, tak, jedyne trafne określenie — przerażająca. Radziłbym panu...
Profesor Hilton przerwał, utkwiwszy w Martina oczy tępe, martwe i nieżyczliwe, jak każda z jego epruwetek lub retort. Piastował godność nauczyciela fizyki w szkole średniej, miał liczną rodzinę, mizerną pensyjkę, oraz szczupły a niezmienny zasób wiadomości, wykutych systemem papugi.
— Tak jest, proszę pana profesora, — odrzekł pokornie Martin, żałując z całego serca, iż na miejscu profesora Hiltona nie siedzi dobry pan z bibljoteki publicznej.
— Radziłbym panu skierować się jeszcze na jakie dwa latka do szkoły początkowej. Żegnam pana.
Martin nie trapił się zbytnio tą przegraną, to też zdziwił go wyraz twarzy Ruth, wyraźnie rozczarowanej na wiadomość o dobrej radzie profesora Hiltona. Rozczarowanie panienki było tak jaskrawe, iż Martin teraz dopiero martwić się począł.